Otwieram oczy i przez mokrą szybę widzę szarą okolicę. Wstał już dzień, ale ostatnie co bym powiedział, to to, że jest „jasno”. Gosia na fotelu obok ma otwarte oczy. Nie chce mi się tam iść, na ten deszcz. Przecież już i tak się nie ścigam, a jazda w deszczu o poranku to nie jest coś, o czym marzę. Równie dobrze mogę iść spać dalej… Ustalamy, że jeszcze trochę pośpimy, może się rozpogodzi…
Otwieram oczy i ponownie widzę mokrą szybę, a za nią szarą okolicę. Nie, to bez sensu, nigdzie nie jadę. Wstaniemy tak, żebym zdążył w limicie skończyć rower. Jak się prześpię, to pieszą trasę na spokojnie do wieczora zrobię. Przecież to tylko 55 kilometrów po górach. A tak, może jeszcze się rozpogodzi…
Otwieram oczy i… tak, znowu mokra szyba. I znowu ten szary świat. Ale chyba nie pada, a jak nawet to nie tak strasznie. No i już za bardzo nie ma wyjścia, jak chcę się wyrobić w limicie to pora ruszać. Gosia chyba myślała, że już nie ruszę – spałem grubo ponad trzy godziny. Ale jednak ruszam. Do końca roweru jakieś 30 kilometrów,
Czytaj Dalej ->