Po raz kolejny przekonałem się, jak dobrze jest mieć rodzinę w okolicach bazy zawodów. W piątek przyjechaliśmy do rodziców Asi, wieczorem krótka wycieczka do Karpacza na odprawę (sierotka zapomniała dokumentów, ale udało się wynegocjować numerek startowy „na twarz”) i na badania dla uniwersytetu medycznego (na których wyszło, że ledwo stoję na nogach). Raz-dwa i można było wracać do Jeleniej, w dodatku z dobrą informacją – rano mogę jechać prosto do Jakuszyc, czyli pospać odrobinę dłużej. Krótkie ogarnięcie sprzętu i do wyra.
Powiem szczerze – nie wiedziałem, czego się spodziewać po tych zawodach. Z jednej strony od dwóch miesięcy trenuje dosyć intensywnie, z drugiej biegowo jestem przygotowany średnio. Niby forma jest, choróbska nie ma, z drugiej w czwartek czułem się naprawdę zmęczony. Do tego nie wiedziałem czego spodziewać się w górach, bo na dole szalała wiosna, a szczyty dookoła były pokryte śniegiem. Ostatecznie postanowiłem, że ruszę spokojnie, a później „się zobaczy”
„Tramwajem jadę na wojnę”
Poranek bez przygód
Czytaj Dalej ->